Wieczorem poszliśmy obejrzeć miasto. Jak zwykle życie toczy się wokół placu głównego. Obok kościół, kilka knajp.
To koniec naszej wizyty w stanie Chiapas. W dniu następnym lecimy na półwysep Jukatan.Ostatnia część.
Pobudka wcześnie rano. O 7 mamy bus na lotnisko do odległej o 130km Villahermosy. Na tej trasie kursują Mercedesy Sprintery i to był jedyny przypadek podczas całego pobytu w Meksyku, gdy wszystkie 19 miejsc było zajętych. Bilet kupiłem dzień wcześniej. Po drodze mijamy granicę pomiędzy stanem Chiapas a Tabasco. Granica to właściwe słowo – jest kontrola policji, lustra sprawdzające spód busa, broń ostra.
Lot do Cancun mamy o 10.15. Trwa niewiele, bo 1.20h. Dla porównania autobus pokonuje ten dystans w 14h. W samolocie warto siedzieć po lewej stronie, widać wówczas turkusowe morze. Na miejscu przestawiamy zegarki o godzinę do przodu. Odbieramy auto (ryzykownie, bo na kartę debetową! Ale musi być wypukła, bo robią kopię numeru) i obieramy kierunek na wschód, wiadomo – cywilizacja, do strefy hotelowej Cancun. Czysto z ciekawości, gdyż od początku założyłem, że w 600-tys. molochu Cancun czasu marnować nie będziemy. Jadąc wzdłuż linii brzegowej zastanawiałem się czego jest tu więcej – palm czy hoteli. Morza nie widać – ściana hoteli jest zbyt szczelna.
Ciekawie było to zobaczyć, ale nigdy nie chciałbym spędzać urlopu w takim kołchozie wypoczynkowym. Przebicie się przez centrum i wyjazd z miasta zajęło nam trochę czasu. Wreszcie trafiliśmy na jakąś płatną drogę ekspresową (zupełnie pusta, po dwa pasy w każdą stronę) i udaliśmy się tym razem na zachód, do miasta Valladolid.
6. Valladolid
Valladolid znajduje się już w innym stanie niż Cancun, a tu znowu trzeba cofnąć zegarki o godzinę. Taki urok państwa z różnymi strefami czasowymi. Miasto samo w sobie nie jest zbyt atrakcyjne – kolonialna zabudowa, liczne przecznice, katedra przy zocalo. Ale znajduje się 40km od dużej atrakcji turystycznej, gdzie mieliśmy udać się w dniu następnym.
Chicen Itza, jeden z siedmiu współczesnych cudów świata
Zanim opuściliśmy Valladolid poszliśmy na okoliczny cmentarz. Wyglądał jak kolorowe miasteczko dla lalek. Sprawdziliśmy też jak wygląda cenota w centrum miasta i ruszyliśmy w drogę. W porównaniu do soczyście zielonego stanu Chiapas, Jukatan jest zupełnie płaski, zarośnięty krzakami i wizualnie najmniej atrakcyjny z całej dotychczasowej podróży.
Chichen Itza to raczej must see na tym półwyspie. To stanowisko archeologiczne, dawne miasto Majów, wpisane na listę siedmiu współczesnych cudów świata. Jest tu piękna piramida, która ma tyle schodków, ile dni ma rok, do tego jest tak usytuowana, że podczas równonocy wiosenno-jesiennej słońce idealnie pada na schody tworząc pewien wzór. Niestety taka reklama tego miejsca wpływa na to, że turyści z całej okolicy zwożeni są tu non stop autobusami. Miejsce przez to dużo traci. Wiecznie mijanie ludzi, hałas, wszędzie handel pamiątkami.
Oprócz piramidy są tu również pozostałości innych budowli, z czego najbardziej na wyobraźnię działa boisko do peloty, czyli gry w piłkę, gdzie przegrany tracił życie. Ponadto po raz pierwszy w tym miejscu widzieliśmy wygrzewające się w słońcu iguany, czyli duże jaszczurki z rodziny legwanów. Aha – Na Jukatanie ceny skoczyły do góry!
Jedziemy do Tulum (150km). Widok za oknem monotonny, cały czas krzaki. Po drodze krótki przystanek w Coba (kolejne stanowisko archeologiczne), ale nie zwiedzamy. Jemy tu obiad. Meldujemy się w Tulum, zanim się zmobilizowaliśmy, aby podjechać na plażę (po raz pierwszy podczas tego wyjazdu!), zdążyło już ściemnieć.
7. Tulum
Tulum to niewielka mieścina, polecana dla plażowiczów, którzy nie mają ochoty na pobyt w dużym mieście (Cancun), a wciąż chcą cieszyć się pięknymi plażami Morza Karaibskiego. Centrum oddalone jest od morza o ok. 4 km, dlatego większość hoteli oferuje wynajem rowerów. Drugą atrakcją miasta jest… strefa archeologiczna, jedyna taka usytuowana tuż nad brzegiem morza.
Miejsce jest faktycznie ładne, ale problem ten sam, co w Chichen Itza. Strasznie dużo turystów. Ludzie, którzy przylatują na urlop na Jukatan, koszarowani są w Cancun lub okolicy (95% organizowanych wycieczek), a w ramach wycieczek fakultatywnych jednego dnia autobus zawiezie ich do Chichen Itza, drugiego Tulum… Niestety, taki jest ten półwysep. Wg mnie najmniej ciekawy. Ostatni nocleg w Meksyku zaplanowany mamy w Playa del Carmen. Jedziemy z Tulum (65km), a po drodze odwiedzamy 3 wybrane plaże. Każda miała coś innego do zaoferowania.
Punta Suliman
Już szlaban w poprzek drogi był dobrym znakiem. Była ochrona, ale nas wpuszczono. Pustka, brak ludzi, złoty piasek. Rzeczywiście pięknie tu. Polecam. Podobno jest tu knajpa z najlepszymi owocami morza i rybami (Chamico's), ale niestety była zamknięta.
Xcacel
Plaża też raczej pusta. Akurat wiało i chyba był nawet zakaz kąpieli. Oprócz tego fajna, dzika roślinność dookoła, no i cenota, czyli oczko wodne, w tym przypadku słodkowodne. Zimna, orzeźwiająca woda, małe rybki skubiące nogi, taki mały raj na ziemi
:)
Akumal
Tu już plaża pełna ludzi. Trochę hoteli wzdłuż morza, cywilizacja dookoła i… żółwie w morzu. Ale z brzegu ich nie widać. Trzeba albo skorzystać z wycieczki, albo odpłynąć od brzegu min. 50 metrów i trochę ponurkować w mętnej wodzie.
8. Playa del Carmen
Dojechaliśmy do Playa del Carmen. Duże miasto, 150-tys., ale nad samym morzem nie odczuwa się tego. Nawet podobało mi się. Sporo knajp i barów. Tu też dodają kranówę do napojów…
9. Powrót
Następnego dnia czekał nas już tylko powrót na lotnisko pod Cancun (55km). Potem przygoda, bo samolot został zawrócony z pasa startowego (niedomknięte drzwi cargo). Wystartował z dużym opóźnieniem, a w ośnieżonym (!) Toronto mieliśmy raptem 20 minut na przesiadkę.
I ostatni obrazek z tej podróży: delikatnie widoczna zorza polarna pomiędzy kontynentami.
Meksyk? Pozytywnie, ale bez rewelacji. Stan Chiapas najciekawszy, a na drugim biegunie Jukatan - jest uciążliwie turystyczny.
Super relacja! Czekam na ciąg dalszy. Na ferie zimowe, na 2 tyg. wybieram sie także z rodziną do meksyku - do stolicy, Guwdelupe oraz cancun.Mógłbys podpowiedzieć, przez jaką strone kupowałeś bilety? Wszystkie odcinki na jednym bilecie czy każdy osobno? I przez jakiego pośrednika rezerwowałeś hotele? Ile trzeba miec pieniędzy do dyspozycji na 2-tygodniowy pobyt w Meksyku?Dziękuje i pozdrawiam
Bilety znalazłem przez wyszukiwarkę kayak.pl (także przeloty krajowe w Meksyku - najtańsza jest linia Volaris). Jeśli chodzi o przelot z Europy to najtaniej kayak wskazał tickets.pl, wyglądało to tak:Mediolan 10.40 - Frankfurt 12.05 (Lufthansa)Frankfurt 13.30 - Meksyk 18.50 (Lufthansa)Cancun 12.10 - Toronto 16.05 (Air Canada)Toronto 18.15 - Frankfurt 7.45 (Lufthansa)Frankfurt 8.55 - Mediolan 10.05 (Lufthansa)Specjalnie brałem pod uwagę przylot do Meksyku, wylot z Cancun, żeby nie tracić czasu na powrót. Wszystko na jednym bilecie, jak widać przesiadki krótkie, optymalne. Gorąco się zrobiło w locie powrotnym z Cancun, bo zawrócono nas z pasa startowego (niedomknięte drzwi cargo). Było spore opóźnienie, tak że w Toronto mieliśmy tylko 20 min. na przesiadkę
:)Co do noclegów to wystarczy booking.com, cenowo jest bardzo ok, lepiej niż w Europie (pewnie jeszcze taniej byłoby prywatnie u ludzi przez airbnb.pl). Generalnie Meksyk jest tańszy niż Polska i to było miłym zaskoczeniem. Budżet na miejscu na 2 tyg./os to ok. 3 tys. (noclegi, żarcie, wycieczki, przejazdy - nie wliczyłem wynajmu auta i biletów z Europy).
Bardzo Ci dziękuję.Skoro miałaś wszystkie loty na jednym bilecie to chyba nie musiałeś obawiać się, że nie zdążysz na kolejny lot? Przecież to nie byłoby z Twojej winy?Swoją drogą ..da się kupić wszystkie odcinki na jednym bilecie, skoro przylatujesz do Meksyku, a wylatujesz z Cancun? jest taka opcja w wyszukiwarkach?
Gdybyśmy nie zdążyli z przesiadką, to linia musiałaby zaoferować inne rozwiązanie. Następny lot lub nocleg. Ale daliśmy radę, tyle że biegiem przez lotnisko.Kayak jako jedna z nielicznych wyszukiwarek ma opcję multi-city, czyli podajesz np. Frankfurt - Meksyk, powrót Cancun - Meksyk. Warto dla porównania odwrócić też kolejność miast, bo czasami i cena i czas połączeń lepsze.
Relacja "się pisze", a muszę łączyć ją z obozem pracy
;)Bilety kupione w sierpniu, czyli półroczne wyprzedzenie. Co ciekawe za 1470 była opcja przylot/wylot Meksyk.
Heja. Byłem w tym roku w Meksyku (7 tygodni) i nie zgodzę się że Meksyk "bez rewelacji'". Wystarczy omijać pułapki na masowych turystów (Cancun, Tulum, Playa del Carmen, itp.) a skoncentrować się na mniej uczęszczanych miejscach aby docenić urodę kraju na spokojnie. Zwłaszcza że wspaniałych zabytków na Półwyspie Jukatan nie brakuje. Polecam zwłaszcza prawie puste Kabah w ramach Ruta PUUC czy zagubiony głęboko w dźungli Calakmul. Do plażowania i pływania laguna w mieście Bacalar czy morze w Mahahual (stan Quintana Roo). Pozdrawiam i gorąco polecam wszystkim Meksyk!
Piękne zdjęcia i ciekawe opisy, my wylatujemy za dwa tygodnie i jedziemy przez Meksyk bardzo podobną trasą.Czy Puebla faktycznie nie jest warta zboczenia z trasy ? Odpuścić sobie czy nie ?Jakie są najciekawsze miejsca na wybrzeżu pomiędzy Acapulco a Gwatemalą ?Wybiera się może ktoś do Meksyku u podobnym terminie ?
Wieczorem poszliśmy obejrzeć miasto. Jak zwykle życie toczy się wokół placu głównego. Obok kościół, kilka knajp.
To koniec naszej wizyty w stanie Chiapas. W dniu następnym lecimy na półwysep Jukatan.Ostatnia część.
Pobudka wcześnie rano. O 7 mamy bus na lotnisko do odległej o 130km Villahermosy. Na tej trasie kursują Mercedesy Sprintery i to był jedyny przypadek podczas całego pobytu w Meksyku, gdy wszystkie 19 miejsc było zajętych. Bilet kupiłem dzień wcześniej.
Po drodze mijamy granicę pomiędzy stanem Chiapas a Tabasco. Granica to właściwe słowo – jest kontrola policji, lustra sprawdzające spód busa, broń ostra.
Lot do Cancun mamy o 10.15. Trwa niewiele, bo 1.20h. Dla porównania autobus pokonuje ten dystans w 14h. W samolocie warto siedzieć po lewej stronie, widać wówczas turkusowe morze. Na miejscu przestawiamy zegarki o godzinę do przodu. Odbieramy auto (ryzykownie, bo na kartę debetową! Ale musi być wypukła, bo robią kopię numeru) i obieramy kierunek na wschód, wiadomo – cywilizacja, do strefy hotelowej Cancun. Czysto z ciekawości, gdyż od początku założyłem, że w 600-tys. molochu Cancun czasu marnować nie będziemy. Jadąc wzdłuż linii brzegowej zastanawiałem się czego jest tu więcej – palm czy hoteli. Morza nie widać – ściana hoteli jest zbyt szczelna.
Ciekawie było to zobaczyć, ale nigdy nie chciałbym spędzać urlopu w takim kołchozie wypoczynkowym. Przebicie się przez centrum i wyjazd z miasta zajęło nam trochę czasu. Wreszcie trafiliśmy na jakąś płatną drogę ekspresową (zupełnie pusta, po dwa pasy w każdą stronę) i udaliśmy się tym razem na zachód, do miasta Valladolid.
6. Valladolid
Valladolid znajduje się już w innym stanie niż Cancun, a tu znowu trzeba cofnąć zegarki o godzinę. Taki urok państwa z różnymi strefami czasowymi. Miasto samo w sobie nie jest zbyt atrakcyjne – kolonialna zabudowa, liczne przecznice, katedra przy zocalo. Ale znajduje się 40km od dużej atrakcji turystycznej, gdzie mieliśmy udać się w dniu następnym.
Chicen Itza, jeden z siedmiu współczesnych cudów świata
Zanim opuściliśmy Valladolid poszliśmy na okoliczny cmentarz. Wyglądał jak kolorowe miasteczko dla lalek. Sprawdziliśmy też jak wygląda cenota w centrum miasta i ruszyliśmy w drogę. W porównaniu do soczyście zielonego stanu Chiapas, Jukatan jest zupełnie płaski, zarośnięty krzakami i wizualnie najmniej atrakcyjny z całej dotychczasowej podróży.
Chichen Itza to raczej must see na tym półwyspie. To stanowisko archeologiczne, dawne miasto Majów, wpisane na listę siedmiu współczesnych cudów świata. Jest tu piękna piramida, która ma tyle schodków, ile dni ma rok, do tego jest tak usytuowana, że podczas równonocy wiosenno-jesiennej słońce idealnie pada na schody tworząc pewien wzór. Niestety taka reklama tego miejsca wpływa na to, że turyści z całej okolicy zwożeni są tu non stop autobusami. Miejsce przez to dużo traci. Wiecznie mijanie ludzi, hałas, wszędzie handel pamiątkami.
Oprócz piramidy są tu również pozostałości innych budowli, z czego najbardziej na wyobraźnię działa boisko do peloty, czyli gry w piłkę, gdzie przegrany tracił życie. Ponadto po raz pierwszy w tym miejscu widzieliśmy wygrzewające się w słońcu iguany, czyli duże jaszczurki z rodziny legwanów. Aha – Na Jukatanie ceny skoczyły do góry!
Jedziemy do Tulum (150km). Widok za oknem monotonny, cały czas krzaki. Po drodze krótki przystanek w Coba (kolejne stanowisko archeologiczne), ale nie zwiedzamy. Jemy tu obiad. Meldujemy się w Tulum, zanim się zmobilizowaliśmy, aby podjechać na plażę (po raz pierwszy podczas tego wyjazdu!), zdążyło już ściemnieć.
7. Tulum
Tulum to niewielka mieścina, polecana dla plażowiczów, którzy nie mają ochoty na pobyt w dużym mieście (Cancun), a wciąż chcą cieszyć się pięknymi plażami Morza Karaibskiego. Centrum oddalone jest od morza o ok. 4 km, dlatego większość hoteli oferuje wynajem rowerów. Drugą atrakcją miasta jest… strefa archeologiczna, jedyna taka usytuowana tuż nad brzegiem morza.
Miejsce jest faktycznie ładne, ale problem ten sam, co w Chichen Itza. Strasznie dużo turystów. Ludzie, którzy przylatują na urlop na Jukatan, koszarowani są w Cancun lub okolicy (95% organizowanych wycieczek), a w ramach wycieczek fakultatywnych jednego dnia autobus zawiezie ich do Chichen Itza, drugiego Tulum… Niestety, taki jest ten półwysep. Wg mnie najmniej ciekawy.
Ostatni nocleg w Meksyku zaplanowany mamy w Playa del Carmen. Jedziemy z Tulum (65km), a po drodze odwiedzamy 3 wybrane plaże. Każda miała coś innego do zaoferowania.
Punta Suliman
Już szlaban w poprzek drogi był dobrym znakiem. Była ochrona, ale nas wpuszczono. Pustka, brak ludzi, złoty piasek. Rzeczywiście pięknie tu. Polecam. Podobno jest tu knajpa z najlepszymi owocami morza i rybami (Chamico's), ale niestety była zamknięta.
Xcacel
Plaża też raczej pusta. Akurat wiało i chyba był nawet zakaz kąpieli. Oprócz tego fajna, dzika roślinność dookoła, no i cenota, czyli oczko wodne, w tym przypadku słodkowodne. Zimna, orzeźwiająca woda, małe rybki skubiące nogi, taki mały raj na ziemi :)
Akumal
Tu już plaża pełna ludzi. Trochę hoteli wzdłuż morza, cywilizacja dookoła i… żółwie w morzu. Ale z brzegu ich nie widać. Trzeba albo skorzystać z wycieczki, albo odpłynąć od brzegu min. 50 metrów i trochę ponurkować w mętnej wodzie.
8. Playa del Carmen
Dojechaliśmy do Playa del Carmen. Duże miasto, 150-tys., ale nad samym morzem nie odczuwa się tego. Nawet podobało mi się. Sporo knajp i barów. Tu też dodają kranówę do napojów…
9. Powrót
Następnego dnia czekał nas już tylko powrót na lotnisko pod Cancun (55km). Potem przygoda, bo samolot został zawrócony z pasa startowego (niedomknięte drzwi cargo). Wystartował z dużym opóźnieniem, a w ośnieżonym (!) Toronto mieliśmy raptem 20 minut na przesiadkę.
I ostatni obrazek z tej podróży: delikatnie widoczna zorza polarna pomiędzy kontynentami.
Meksyk? Pozytywnie, ale bez rewelacji. Stan Chiapas najciekawszy, a na drugim biegunie Jukatan - jest uciążliwie turystyczny.
Do następnego.